Następnego dnia najpierw ruszamy zobaczyć wąwóz Todra. Przyznaję, że podróżowanie z Zaidem jest bardzo wygodne. On dobrze wie jaki to biznes jest robiony na turystach. I wygląda na to, że traktuje nas jak osobistych gości… Ruszając w stronę wąwozu załatwia nam grand taxi (okazuje się, że w takiej osobówce to może jechać nawet 7 osób!!). I cena tez jest niższa niż dotychczas :) Sam wąwóz robi wrażenie.Ogromne przełomy skalne, w dole strumyczek o pięknym turkusowo - zielonym kolorze. Uwieczniłam te wspaniałe krajobrazy na zdjęciach, ale tak naprawdę trzeba to zobaczyć na żywo, by w pełni docenić.
Zaid spotyka znajomka. Umawiamy się za jakieś 1,5 do 2 godz i każdy idzie w swoją stronę. Idziemy z Moniką dość daleko. W zasadzie jest to pierwsze miejsce, gdzie spotykamy ogromną ilość turystów. Aż nam się dziwnie robi. Przyzwyczaiłyśmy się, że tylko my się wyróżniałyśmy na ulicy (naprawdę dotychczas niewielu turystów spotykałyśmy). Fotki porobione, widzimy, że już jesteśmy spóźnione – minęło więcej czasu.
Do Tinerhir wróciliśmy busem. Po drodze kierowca zatrzymał się na poczęstunek w wiosce. Poczęstunek – kuskus z sosem ze wspólnej miski :) Niemniej – miłe.
W Tinerhir jeszcze kilka spraw i już Zaid wypytuje o grand taxi do Ouarzazat. Zawsze mnie to zadziwia. Ludzie po prostu zgłaszają „zapotrzebowanie” - gdzie chcą jechać. Następnie siada się w pobliżu postoju taxi i się czeka. Czasem kilkanaście minut. Czasem godzinę, dwie, pół dnia.. To mnie właśnie zadziwia. Ta cierpliwość w czekaniu, aż uzbiera się odpowiednia liczba osób. I ta pewność, że jeszcze dziś się uzbiera. Cóż, wierzymy Zaidowi, że tak lepiej. „Chicken bus” – jak nazywa tutejsze autobusy – zawiezie nas „na jutro” - żartuje Zaid. Ok. Czekamy. Rzeczywiście, chyba po godzince jest już komplet ludzi. Pakujemy się wszyscy, po czym upychamy się wszyscy w środku. W Ouarzazat jesteśmy może po 3 godz. Od razu idziemy wynająć samochód i ruszamy w dalszą drogę. Rodzina Zaida, gdzie będzie wesele mieszka jeszcze za Zagorą. Jakieś kilkanaście? kilkadziesiąt? (nie pamiętam niestety nazwy miejscowości..) kilometrów w głąb pustyni za Zagorą. Tak więc wciąż przed nami długa droga.
Przyznaję, że drogi Marokańskie robią na mnie wrażenie… W warunkach klimatycznych jakie oni tam mają, są dużo lepsze od naszych… Dość szybko wjeżdżamy w góry, w przełęcze. Leci radyjko z arabską muzyką. Choć nie tylko. Są i „światowe” przeboje. Jakaś audycja . Nie rozumiem oczywiście ani słowa, niemniej podoba mi się. Niesamowity klimacik w tym autku, połączony z cudnymi widokami i świadomością, że jedziemy właśnie na tradycyjne berberyjskie wesele… Takie to dziwne, że jeszcze niedawno siedziałam w pracy, w zupełnie innym świecie.