Geoblog.pl    kostka    Podróże    Autostopem do Maroka - 2008    berberyjskie wesele
Zwiń mapę
2008
18
lip

berberyjskie wesele

 
Maroko
Maroko, Zagora
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3557 km
 
Gdy dojechaliśmy było już chyba po północy. Wysiedliśmy z auta; wieś składała się z kilku mieszkań na pustkowiu. Zaid przedstawił nas swojemu kuzynowi. Jako, że było to tradycyjne berberyjskie wesele, czas mieliśmy spędzać osobno. Kobiety z dziećmi na takich weselach są w jednej sali, mężczyźni w innej. Kuzyn Zaida (również Zaid) zaprowadził nas do sali dla kobiet. I tego widoku nigdy, przenigdy nie zapomnę… Sala była ciemna (wioska bez prądu). W zasadzie był to taki dziedziniec. Całą przestrzeń – na rozmaitych matach - zajmowały kobiety i dzieci. Słychać było szmer. Po naszym wejściu nastąpiła cisza. Ogromna, długa, przenikliwa cisza… Wszystkie oczy były w nas wpatrzone. Pamiętam, że po chwili Zaid coś powiedział – zapewne nas przedstawił. Po czym oddał pod opiekę swojej siostrze.
Siostra Zaida od razu zaprowadziła nas do Pani Młodej. Ta siedziała na środku dziedzińca na ławce (wszyscy inni na matach na ziemi). Twarz miała zasłoniętą kolorowym materiałem, była przystrojona w przeróżne kolorowe i jaskrawe ozdoby. W tym panującym skwarze musiało jej być ogromnie gorąco… Próbowałyśmy z nią porozmawiać, tak jak i z innymi. Niestety – wyglądało na to, że nikt tutaj nie mówi choćby troszkę po angielsku czy hiszpańsku. Złożyłyśmy zatem życzenia – po Polsku :) Widziałyśmy, że jesteśmy „honorowymi” gośćmi. Dostałyśmy „przydział” na macie zaraz przy Pani Młodej.
Sama Bohaterka wydarzenia… Ma 16 lat i jej małżeństwo jest aranżowane. Jej małżonek – to jej kuzyn z tej samej wsi. Jest kilka lat starszy. Tego typu małżeństwa nie są niczym dziwnym w Maroku. Pytałam się czemu w tak młodym wieku, czemu z kuzynem… Odpowiedzią było to, że dziewczyna w tym wieku, która nie była w szkole powinna już założyć rodzinę ( te są wielodzietne). I ponoć wiele jest małżeństw zawieranych „w rodzinie”. Zaid mi wyjaśniał: „ większość kobiet stąd nigdzie nie wyjedzie. To jest pustynia, a większość osób w wiosce ma jakieś pokrewieństwo. Tak zawsze było.”
W Maroku w tej chwili funkcjonują równolegle dwa rodzaje zawieranych małżeństw. I aranżowane, i takie „normalne” – gdy dwoje ludzi samych decyduje o tym.
Niemniej Panna Młoda wygląda na szczęśliwą. Jest wyraźnie podekscytowana wszystkim co się dzieje wokół niej. Podczas trzech dni trwania wesela tylko raz widzimy Pana Młodego . Bawi się w sali dla mężczyzn. Przy Pani Młodej nie pojawia się ani razu – tak jak każe zwyczaj. Również jest ubrany odświętnie – w długą białą dżelabę, która jest na kolorowo przystrojona.
Zabawa na takim weselu polega głównie na śpiewaniu tradycyjnych pieśni/ piosenek w rytm bicia bębnów. Cyklicznie przychodzą mężczyźni ze starszymi chłopcami. Wówczas zaczyna się rytualny taniec. Mężczyźni ustawiają się w szeregu, kobiety naprzeciwko nich. Zaczyna się śpiew. Wszyscy maszerują prawie w miejscu, lekko przesuwając się równym szeregiem. Mężczyźni biją w bębny, kobiety mają spuszczone głowy, nie powinny patrzeć na mężczyzn. Trudno to tak opisać :)
Tak jak pisałam, taniec ten jest powtarzany wielokrotnie w ciągu dnia i nocy . Gdy nie ma mężczyzn kobiety same intonują jakieś pieśni; niekiedy zaczynają tańczyć do nich.
Co jakiś czas jest podawana herbata oraz pokarm. Wówczas wnoszone są okrągłe stoły, na nich ustawiana duża miska z kaszą kuskus oraz sosem. Wszyscy oczywiście jedzą z tej samej miski, zagryzamy macami. Widzę, że mięso jest towarem „deficytowym”. Nikt nie rusza tego, póki cała kasza nie jest zjedzona. Następnie mięso jest rozdzielane każdemu sprawiedliwie. Przyznaję, że to jedzonko – choć może nieco jałowe – jest smaczne. Miałam obawy czy aby po tym mój żołądek już zupełnie nie zwariuje… A tu tymczasem zupełnie odwrotny efekt. Po wczorajszych ekscesach żołądkowych właśnie teraz polepszyło mi się :)
Ten pierwszy wieczór był dla mnie trochę męczący. Pierwsza sprawa to właśnie wcześniejsze kłopoty żołądkowe. A druga - ciężkie było to, że nie mogłyśmy się z nikim porozumieć. Kobiety mówiły coś w swoim języku, niekiedy któraś jakieś słówko po francusku. Czasami zaglądał do nas Zaid. Niemniej – podczas wesela obowiązywały obostrzenia. Nie mógł on tak swobodnie wejść na salę kobiet. Mógł wchodzić tylko do przedsionka - dalej ja mogłam podejść.
Jadąc na to wesele podejrzewałam, że nie będzie mi łatwo porozumieć się z mieszkańcami tej wioski.. Toteż spodziewałam się, że czas ten upłynie mi na obserwacji. Niemniej, okazało się to niemożliwe przy temperamencie Marokańczyków – konkretniej – również i Marokanek :) Widziałam, że i one chciały o dużo rzeczy zapytać. Próbowały tłumaczyć nam zwyczaje, nauczyć nas swoich tańców, cały czas rozmawiać. Zadawały dużo pytań w swoim języku. Czasem powtarzały wolniej… ale wciąż po swojemu :) Konwersacja ta była baaardzo trudna nie mając w wielkim zbiorze słów – jakie każda ze stron posiadała – ani jednego wspólnego…
Po kilku godzinach, gdy widziałam, że wiele kobiet już „padło” ze zmęczenia, i ja się położyłam. Dostałam miejsce na macie na tym samym dziedzińcu, gdzie reszta ciągle się bawiła.
Następnego dnia obudził mnie upał. Słońce zaczęło już wchodzić na tę część dziedzińca, w której akurat spałam. Większość kobiet już dawno wstała. Gdzieniegdzie jeszcze spały dzieci ( i my :) ). Przy Pannie Młodej już pracowały inne kobity. Czesały ją, ubierały. Podeszłam do Pani Młodej, przywitałam się i zasiadłam na macie.
Kobiety marokańskie mają ciekawy sposób na higienę :) Przyszła jedna z nich i zaczęła się okadzać. Po niej to samo uczyniły wszystkie inne. Nam było troszkę ciężej – w spodniach nie tak łatwo :)
Rano też okazało się, że jednak możemy się porozumiewać. Od razu zagadała nas kilkunastoletnia dziewczynka – Żamila. Wczoraj gdy przyjechałyśmy ona już spała… Żamila jest z północnego Maroka, mieszka w mieście, chodzi do szkoły . I zna troszeczkę angielski :) Uratowani!!! :) :)
Dzięki Żamili wiele spraw stało się łatwiejszych. Jeszcze raz złożyłyśmy życzenia Pani Młodej, podziękowałyśmy za gościnę. Mogłyśmy też w końcu odpowiedzieć na wiele pytań – skąd jesteśmy, gdzie jest Polska, gdzie już byłyśmy w Maroko, czy nam się podoba, co robimy w Polsce, jak nam się żyje…. Wiele pytań…. Niesamowite, bo to my opowiadałyśmy jak wyglądają inne miasta Maroka, jak wyglądają wydmy w Merzoudze. Większość z tych kobiet nigdzie stąd nie wyjeżdżała. Co najwyżej raz na jakiś czas na targ do Zagory...
Po pięknie zaczętym – bo jakże komunikatywnie! – ranku postanowiłam się przejść. I z ciekawości jak wygląda ta wioska za dnia, i też chciałam odpocząć od dzieciaków, które bezustannie coś krzyczały, latały, waliły w bębny…
Taak… , więc postanowiłam się przejść troszeczkę. Nie uszłam daleko, gdy zobaczyłam biegnącą za mną zgraję dzieciaków. Nie zapomniały też wziąć ze sobą bębnów… :)
Dzieciaki pokazały nam wioskę, ich mieszkanka, pomieszczenia gospodarcze, oprowadziły po ogródkach i dookoła wsi. Porobiliśmy sobie też fajne zdjęcia. Cudem mój aparat wciąż jest w jednym kawałku. Po każdej zrobionej fotce wszystkie dzieciaki oblegały mnie i wyrywały mi i sobie nawzajem aparat, bo każde chciało zobaczyć siebie w aparacie…
Popołudnie minęło nam w tej samej atmosferze. Tańce, bębny, jedzonko, spacerki. Pani Młoda dała się namówić na kilka zdjęć (ze względu na tradycję na samej uroczystości aparat pozostał schowany i zostało zrobionych tylko kilka fotek za zgodą Pani Młodej). W ramach rewanżu – po powrocie została wysłana paczka z tymi zdjęciami :)
Wieczorem postanawiamy z Zaidem wybrać się do miasta – do Zagory.




 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (15)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
kostka
Konstancja Pawlik-Szałata
zwiedziła 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 60 wpisów60 3 komentarze3 461 zdjęć461 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
25.05.2007 - 12.11.2007
 
 
08.07.2008 - 02.08.2008
 
 
11.08.2008 - 16.08.2008