Geoblog.pl    kostka    Podróże    Autostopem do Maroka - 2008    krupówki 2 ;)
Zwiń mapę
2008
28
lip

krupówki 2 ;)

 
Maroko
Maroko, Maraksh
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3955 km
 
Dojście do Imlil, złapanie marokańskiej grand taxi i po koło dwóch godzinkach jesteśmy z powrotem w Marakeszu. Kontrast niesamowity. W górach spokój, cisza, naturalne pozdrowienia i kilka słów na szlaku, zmagania się z sobą, by dojść.. I w tak niedługim czasie można znaleźć się znowu w innym świecie. Znów zaczepia mnie facet z wężem i przekonuje, że takiego zdjęcia będą mi wszyscy znajomi zazdrościć, na placu Dżemaa el – Fna masy ludzi.. Idziemy do naszego hoteliku, w którym od razu serdecznie wita nas gospodarz. Herbatka, pogaduchy, opowiadamy jak było w górach, czuję się jakbym znała tego człowieka bardzo długo. Po południu idziemy znów w miasto. Najpierw zorientować się w połączeniach do Tangeru… (Tak, niestety czas już wracać… Czas przeznaczony na Maroko nieubłaganie się kończy…) a następnie snujemy się jeszcze po uliczkach zaglądając to tu, to tam. Marakesz oczywiście ciągle mnie męczy, ale jednak szkoda mi… Patrzę na to miasto mając świadomość, że już jutro stąd wyjadę. Po południu z tego wszystkiego zastygam w jakiejś zadumie. Nie mam ochoty robić dalszych zakupów, szwędać się, zwiedzać, więc siadam w jakimś skwerku, gdzie siedzi mnóstwo miejscowych i tak obserwuję sobie ich biegi i pokrzykiwania. Obok mnie siedzi starszy, marokański mężczyzna i też obserwuje wszystko dokoła - razem ze mną włącznie. U przechodzącego sklepikarza kupuje prażone orzeszki i częstuje mnie nimi. Dziękuję i próbuję zagadać, ale orientuję się, że nie zna angielskiego. Zdaje się, że nie przeszkadza to nam. Jemy orzeszki w milczeniu obserwując co się dzieje dookoła. Fajny klimat…
Jeszcze jedną noc spędzamy w naszym ulubionym hoteliku. Poznajemy artystę – malarza, który zachwyca się naszą podróżą. Bardzo podoba mi się nasza wspólna konwersacja. On nie zna angielskiego, ale zna francuski. Ja nie znam francuskiego.. Z pomocą przychodzi nam nasz gospodarz. Malarz mówi do niego, gospodarz tłumaczy na angielski, ja na polski. Konwersacja ze trzy razy dłuższa niż jej zawartość rzeczywista ;) Ale jak ktoś chce… Bardzo przyjemna :)
Następnej nocy odjeżdża nasz autobus do Tangeru. Wieczorem jeszcze – jakże mogłoby się obejść bez tego – szarpanina na dworcu. Każdy kto choćby przystanie przy nas, a już nie daj Boże wysłucha pytania zadanego przeze mnie!, uzurpuje sobie prawo do zapłaty za pomoc w odnalezieniu się w marokańskiej rzeczywistości dworcowej… Taaa, tutaj w Marakeszu, gdzie turystów jest jak..."... " gościnność marokańska nie ma racji bytu… Poza nielicznymi na szczęście wyjątkami - jak choćby nasz gospodarz hotelowy. Ostatecznie wsiadamy płacąc tylko opłatę za bagaż (i tak myślę, że naciąganą) i zarazem pozbywając się już wszystkich miedziaków. Wsiadamy do zatłoczonego autobusu, w którym fakt, że mamy bilet, nie oznacza wcale miejsca… Ale uśmiechamy się już tylko na ten widok. W końcu gdzieś się lokujemy i kolejna noc mija w podróży. Rano wita nas już Tanger.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (5)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
kostka
Konstancja Pawlik-Szałata
zwiedziła 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 60 wpisów60 3 komentarze3 461 zdjęć461 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
25.05.2007 - 12.11.2007
 
 
08.07.2008 - 02.08.2008
 
 
11.08.2008 - 16.08.2008