Geoblog.pl    kostka    Podróże    Autostopem do Maroka - 2008     Jebel Toubkal- 4167 mnpm - zdobyty :)
Zwiń mapę
2008
24
lip

Jebel Toubkal- 4167 mnpm - zdobyty :)

 
Maroko
Maroko, Imlil
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3883 km
 
Po krótkim odsapnięciu w Marrakeszu i zorientowaniu się jak tu by wejść na Toubkal, ruszamy wczesnym rankiem. Niepotrzebny bagaż zostawiamy u przemiłego człowieka – właściciela hoteliku, gdzie nocowałyśmy. Sam gospodarz jest bardzo inteligentnym człowiekiem, studiował fizykę, jest zawiedziony rzeczywistością marokańską… Planuje zmienić pracę – ot dużo takich życiowych tematów poruszamy. Pochodzi z Tinerhir i ogromnie się cieszy, że i tam byłyśmy. Należy do hospitality club i opowiada o różnorakich wizytach zagranicznych gości jakie miał. Oczywiście daje nam swojego maila, następnym razem chce nas gościć u siebie :) No i odgraża nam się, że jeśli nie wrócimy po te rzeczy za kilka dni to narobi rabanu! Udziela nam kilku rad i ruszamy w drogę.
Złapanie grand taxi nie jest trudne. Na postoju szybko zgadujemy się z parką Czechów, którzy to też zamierzają jechać do Imlil. Po jakiejś godzince jesteśmy na miejscu. Oczywiście nie obywa się bez szarpaniny przy wyjściu z auta, bo kierowca pomimo ustalonej wcześniej kwoty za dowóz domaga się napiwku. Niestety tak jest zazwyczaj. Zrzucamy się z Czechami na jakąś kwotę, której niskością i tak jest oburzony kierowca :)
Pierwsze kroki kierujemy do sklepu – po mapę, która okazuje się ogromnym wydatkiem - i resztki zaopatrzenia. Tak do końca nie wiem czego się spodziewać. Wcześniej nie poczytałam o Toubkalu zbyt dużo. Niby jest po drodze schronisko.. ale czy tutejsze schroniska są takie jak nasze? Nie wiemy, więc jedzenie i picie na kilka dni mamy na plecach.. na przewodnika i muła nas nie stać, więc … same musimy.. wio!
Droga jest męcząca i diabelnie długa. Wg przewodnika to raptem kilka godzin, ale nam przedłuża się w cały dzień. Niestety najcięższa jest woda, której mamy chyba po 6 litrów na głowę… Działając nam na nerwy co jakiś czas mijają nas przewodnicy z mułami, które są objuczone bagażami, a czasem nawet samymi turystami… Pocieszamy się, że damy radę. Po południu zaczyna nam deptać po piętach burza. Ciągle mamy wrażenie, że schronisko powinno być tuż tuż, już za następnym zakrętem. I ciągle to wrażenie jest mylne.. W zasadzie wieczorem, za kolejnym zakrętem wyłania się budynek schroniska. Docieramy zupełnie zmęczone. Gospodarze mili, pokazują gdzie możemy rozbić namiot, pytają czy chcemy koce, bo noce są na tej wysokości zimne. W kuchni załapujemy się nawet na jakąś ciepłą zupę, po czym idziemy wcześnie spać, zamierzając rano ruszyć w kierunku szczytu.

Noc była dla mnie okropna. Pomimo dobrego bezwietrznego usytuowania naszego namiotu, cały czas miałam wrażenie, że hula wiatr. Przez pół nocy trzęsłam się z zimna, zakładając na siebie wszystko co w ogóle ze sobą wzięłam do Maroka. Nie miałam problemów z pobudką, bo i tak prawie nie spałam. Rano szybkie śniadanie, ponowne pozbycie się niepotrzebnych rzeczy (droga powrotna jest ta sama), gospodarz pokazał nam drogę – bo w tych górach nie ma szlaków jak u nas ;) i w drogę ! I można by rzec… Żyli długo i szczęśliwie! :)
Niestety nie. Szłyśmy drogą bardzo długo, bardzo pod górę, i bardzo długo.. dziwiąc się również bardzo, że nikogo nie spotykamy ( a wczoraj tyle osób na mułach przecież po coś waliło do tego schroniska..chyba nie po to, by się napić tam kawy??)… Niemniej droga była przepiękna . Jakimś popołudniem znalazłyśmy się na przełęczy. Myślę – trochę długo to zajęło, ale super – dobry znak, bo wg mapy pod Toubkalem jest przełęcz i potem prosto na szczyt.
W tym momencie moje zdziwienie osiągnęło szczyty… Ścieżka, którą cały czas szłyśmy z przełęczy schodziła w dół – na drugą stronę gór. A nie tak miało być… Zeszłam nią spory kawał w dół – miałam nadzieję, że może jednak gdzieś odbija w górę. Tak jednak nie było. Próbowałam też wspinać się z przełęczy – ot tak, po grani – w kierunku jakichkolwiek szczytów. To jednak było i trudne i ryzykowne. Dobrze pamiętam jak każdy zapewniał mnie, że wejście na Toubkal latem nie wymaga żadnego sprzętu ani umiejętności wspinaczkowych, że jest to raczej długie bo długie, ale tylko tuptanie pod górkę. A więc coś nie grało.
Zobaczyłam po pewnym czasie znajomy widok – przewodnika, turystkę Europejkę i muła. Zaczęłam ich gonić i pytać.. Prawda okazała się okrutna. Niestety wychodząc ze schroniska poszłyśmy nie tą ścieżką. Gospodarz pokazał nam kierunek, i tak tez poszłyśmy. W pewnym momencie jednak należało przekroczyć strumień ( w tym miejscu ścieżka była niewidoczna), a myśmy poszły wyraźnym śladem wzdłuż strumienia… To tłumaczyło brak ludzi po drodze i długość… Wiadomość ta przybiła mnie zupełnie. Byłam okropnie zmęczona, do tego czułam, że po koszmarnej nocy po prostu bierze mnie przeziębienie. Powrót z góry był ciężki. Nie miałam ochoty podejmować dalszej próby, ani nawet nie czułam się na siłach. To Monika namówiła mnie, byśmy jednak spróbowały rano… Tym razem wzięłam już drogi pokój w schronisku, znów pojawiłam się w kuchni, by gospodarze podkarmili ciepłymi ichniejszymi specjałami, napakowałam się lekami i choć jeszcze było jasno – poszłam spać.
Późnym wieczorem obudziłam się i nie mogąc zasnąć zeszłam na dół do sali wspólnej. Akurat do schroniska dotarł Bryan – chłopak ze Stanów. Był wycieńczony. Również przyszedł sam z ogromnym plecakiem , bez usług przewodnika i nie korzystając z muła. To było ciekawe i zarazem przykre obserwowanie jego rozmowy z gospodarzem schroniska. Bryan miał namiot i tak chciał nocować. Natomiast cena dla niego była dużo wyższa niż dla nas.. Powiedziałyśmy mu, że w nocy jest zimno, pytałyśmy czy ma śpiwór – on odpowiedział, że nie. Podpowiedziałam więc, że może zapytać gospodarzy o koce, oni mają. Okazało się, że mają, ale nie dla wszystkich. Albo inaczej – nie dla wszystkich za darmo (jak to nam proponowali poprzedniego wieczoru). Wyglądało na to ,że Bryan naprawdę musi się liczyć z kasą, bo w tym wypadku nie wziął już koców.. Byłyśmy oburzone na gospodarzy, że tak traktują, ale oni uważali to za ok. Mówili, że on z bogatszego kraju i ma zupełnie inny cennik… Twierdzili też, że w zamian za koce czy pokój może im przecież zapłacić jego aparatem, czy zegarkiem... O jakichś poczęstunkach w kuchni czy choćby herbatce dla niego też oczywiście nie było mowy. Cóż… Szkoda nam go było, doszłyśmy do wniosku , że w pokoju jest ciepło i jeden śpiwór mu zaniosłyśmy. Nie wyobrażam go sobie jakby przespał tę noc bez…

Rankiem – again – wyruszyłyśmy w drogę. Tym razem przez strumień :) Droga była ponownie morderczo pod górę. Wg przewodnika to było chyba ze 4 godziny. Myśmy pobiły chyba wszelkie rekordy w długości robienia tej trasy. Lazłyśmy tam chyba z 8 godzin… Fakt, że czułam się słabo, Monika chyba nie lepiej, wodę straciłyśmy – wypadła i mi i Monice z ręki, gdy się poślizgnęłyśmy na kamieniach… To była katorga dla nas, niemniej… bardzo chciałyśmy tam dojść. Udało się. Zdobyłyśmy Jebel Toubkal – 4167 m.n.p.m – najwyższy szczyt Afryki Północnej.
Na szczycie nie obyło się oczywiście bez fotek. Gdy już zaczęłyśmy się zbierać do powrotu na szczyt dowlókł się Bryan. Tak jak i my (podejrzewam, że podobnie mają wszyscy, którzy w pierwszy dzień do schroniska targają wszystko na swoich plecach) był wykończony. Wszedł na górę, usiadł z głową między kolanami i tylko mamrotał coś w stylu: „to naprawdę piękny szczyt, te widoki były warte tego, te góry są cudowne”…
Zostawiłyśmy go, on za nami jeszcze krzyczał dziękując za śpiwór, i zaczęłyśmy schodzić. W schronisku zawitałyśmy późnym popołudniem. Nie chciałyśmy już dłużej tam zostawać – noc w pokoju byłaby za droga, a noc w namiocie przerażała nas. Po długim odpoczynku udało mi się namówić Monikę, byśmy choć trochę zeszły w dół. Miałyśmy namiot, mogłyśmy rozbić się gdziekolwiek…. „Z każdym krokiem będzie już coraz cieplej” – tak to argumentowałam. I rzeczywiście – w ostateczności zeszłyśmy prawie do samego Imlil. Po drodze już nie miałyśmy sił i ciemno było, ale w zasadzie nie było za bardzo równego miejsca na rozbicie się. Późną już nocą rozłożyłyśmy namiot na większej równinie z kamieni, która była może z 20 minut od Imlil.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (38)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Andrzej
Andrzej - 2016-05-02 23:56
Gratuluję ! Ogrom osób na Waszym miejscu po pierwszej nieudanej próbie ataku szczytowego zrezygnowałoby.

Pozdrawiam

Andrzej Kaczmarek
 
 
kostka
Konstancja Pawlik-Szałata
zwiedziła 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 60 wpisów60 3 komentarze3 461 zdjęć461 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
25.05.2007 - 12.11.2007
 
 
08.07.2008 - 02.08.2008
 
 
11.08.2008 - 16.08.2008