Oczywiście w Kopenhadze, gdzie nie musieliśmy się martwić o bagaże mieliśmy kilka godzin na przesiadkę. W Seattle tego czasu było mało. Na domiar złego przy kontroli paszportowej wzięli wszystkich Polaków z naszego samolotu na bok, maglując na wszelkie sposoby czy, aby na pewno musimy tu wjechać (niech żyje przyjaźń polsko - amerykańska). Ledwie zdążyliśmy z przesiadką - i to tylko dzięki uprzejmości kontrolerów, którzy otworzyli bramkę. Jak się później okazało - bagaże nie zdążyły.