Następne auto było ostatnim jakie wiozło nas do Wrocławia :) Tylko chwilę łapałyśmy stopa na owym parkingu. Widziałyśmy już dość dużo samochodów z polskimi rejestracjami. Zazwyczaj były pełne. Tak też potraktowałyśmy jeden z nich – biały ni to dostawczy busik, który jest ok, gdy w środku jest tylko kierowca. Tutaj z przodu siedziało dwóch gości. Z daleka nie widziałyśmy tego, więc standardowo zatrzymywałyśmy go, a z bliska, gdy zobaczyłyśmy, że jest ich dwóch machałyśmy już bardziej dlatego, że mieli polską rejestrację. Ku naszemu zdziwieniu zatrzymali się. Okazało się, że za busikiem ciągną na lawecie auto, a w samym aucie, oprócz siedzeń z przodu jest jeszcze jedna wolna kanapa dla trzech osób! No i jechali do Zakopanego!!! Czyli przez Wrocław :) Nasze postanowienie, że nie wsiadamy do auta z dwoma mężczyznami, w tym momencie przestało mieć rację bytu. Ich góralski zaśpiew, możliwość osiągnięcia domu w ciągu zaledwie kilku godzin… To wszystko wygrało.
Zaczęłyśmy się pakować. Fakt, że z tyłu było miejsca na trzy osoby, a z przodu jeszcze jedno nie oznaczał, że mogłyśmy się spokojnie wyłożyć. Samochód był załadowany do tego stopnia, że zdecydowaliśmy wszyscy, że nasze plecaki wsadzimy do auta na lawecie. Monika wcisnęła się na tylną kanapę, a ja ulokowałam się z przodu z góralami. Droga była świetna. Mężczyźni Ci to typowi górale – otwarci, serdeczni i z wielkim poczuciem humoru. Po drodze opowiadałyśmy o naszej podróży, która właśnie dobiegała kresu. Tuż po przekroczeniu granicy chłopaki zatrzymali się w knajpce i oznajmili nam, że zawsze tu jadają i zapraszają nas na nasz pierwszy od kilku tygodni polski obiad :) Typowi gentelmani :) Oczywiście zapraszali nas od razu do nich do Zakopca, ale okazali zrozumienie, że chcemy do domu :)
Na stacji benzynowej przy Wrocławiu byłyśmy, gdy się zmierzchało. Chwilę później podjechał po nas mój ukochany samochodzik :)