Rano pomimo strugów deszczu lejących się z nieba na nasz namiot wystrzeliłyśmy z niego dość szybko. Po przebudzeniu przez resztki snu słyszałam hałas kolejnych zapalanych silników TIRów, które odjeżdżały bez nas. W końcu wizja tego, że zostaniemy same na tym parkingu zrobiła swoje. Od razu udało nam się znaleźć kierowcę w naszą stronę. Oczywiście Polaka :) Grzesiek (jeśli dobrze pamiętam) jechał do Luksemburga – czyli też kawałek drogi w naszym kierunku. Chyba nie miał sumienia nas zostawiać w tym deszczu, bo po pierwszych wahaniach nakazał nam wsiadać jak najszybciej. Podróż mijała przyjemnie, znalazły się nawet dla nas polskie specjały:) W pewnym momencie jednak kierowca zaczął odczuwać niepokój. Myślał, że to dziwnie chodzący silnik. Jak to stwierdził: „na polskich drogach to normalne, ale nie tutaj”. Wyjrzał, przez okienko i się przeraził. Zatrzymaliśmy się od razu, pomimo tego, że nie był to nawet jakiś większy margines, nie mówiąc już o miejscu awaryjnym czy postojowym. Okazało się, że przednia opona od kabiny ma takie wybrzuszenie, że w każdej chwili grozi wybuchnięciem. Grzesiek zadzwonił do szefa, polecenie było: zmieniaj! Nie miałam pojęcia, że jest możliwe, by jedna osoba zmieniła koło w TIRze. A jednak – jest to możliwe. Trwało to chyba ponad godzinę, ale chłopak dał radę. Zmordował się przy tym okropnie, ale wynik był co najmniej zadowalający: mogliśmy jechać dalej. Po umocowaniu trefnej opony na miejscu zapasowej kierowca zdążył dojść do kabiny. W tym momencie opona ta wybuchła… Grzesiek powiedział, że woli sobie nie wyobrażać co by było, gdyby opona wybuchła w trakcie jazdy…
Był jeszcze spory kawałek do Luksemburga, gdy pożegnałyśmy się z naszym kierowcą wsiadając do innego TIRa. Wjeżdżając na parking na obowiązkowy postój, zobaczyliśmy ruszający właśnie i kierujący się ku wyjazdowi polski TIR. Grzesiek zaczął dawać znaki długimi, na CB radio też zagadywał. Przyniosło to efekt. Kierowca nas zauważył i zatrzymał się. Podbiegł do nas z jakąś mapą. Nie pytając o przyczynę naszego zatrzymywania go, zaczął prosić czy mógłby sprawdzić na GPS Grześka jakiś adres w Koblenz. Nasz kierowca z uśmiechem odpowiedział : „możesz sprawdzić na GPS co chcesz, pod warunkiem, że do Koblenz weźmiesz ze sobą te dwie oto dziewczyny. To na ich trasie, a dalej niż ja jadę” . A więc miałyśmy załatwiony następny transport :)